Jarosław Nowosad pisze o malarstwie Marka Hołdy; prezentacja wystawy ma miejsce w Galerii BWA w Olkuszu (19.02. – 10.03. 2021).

Jedna wystawa – trzy światy!

Twórczość malarska Marka Hołdy jest jak rzeka, rozwidlająca się na trzy odnogi: to, co było; to, co jest; to, co mogłoby być. Każda z nich przepływa blisko rodzinnych stron artysty, a więc Miechowa. Wszystkie trzy są bogato reprezentowane na autorskiej wystawie w olkuskiej Galerii BWA.

Po przerwie, spowodowanej kolejną falą pandemii koronawirusa, galerie artystyczne znów są dostępne dla zwiedzających – rzecz jasna, w ścisłym reżimie sanitarnym. Galeria Sztuki Współczesnej BWA w Olkuszu 19 lutego 2021 r. zainaugurowała swoje „nowe otwarcie” wernisażem artysty nieomal „z sąsiedztwa” – autor jest, jak już się rzekło, miechowianinem. Obowiązkowe maski, zmniejszona liczba zwiedzających – a obejrzeć było co! Było i – dodajmy – jest.

Marek Hołda, rocznik 1956, swoją przygodę ze sztukami pięknymi rozpoczynał, jak większość adeptów, od kreślenia kredkami w bloku rysunkowym, ale i… kredą na chodnikach Miechowa. Tu przyuważył go nauczyciel rysunków Roman Breitenwald, który na kilka lat stał się mentorem chłopca, zadając mu coraz trudniejsze ćwiczenia. Między innymi wysyłał ucznia na miejscowy targ, zadając mu rysowanie scenek rodzajowych. W pewnym momencie nastoletni już plastyk próbował się buntować przeciw takiemu doborowi tematów: po co w czasach lotów kosmicznych i wielkich festiwali rockowych malować stragany i konie?! Z czasem zrozumiał: ów świat warto uwieczniać właśnie dlatego, że odchodzi on w przeszłość. Po maturze uczeń wybrał studia politechniczne. Następnie pasja do koni uczyniła go instruktorem jeździectwa. Rysowania i malowania bynajmniej nie porzucił – stał się autorem licznych ilustracji dla czasopism poświęconych hodowli koni.

Powyższe doświadczenia zaowocowały pierwszym nurtem twórczości Marka Hołdy – malarstwem historycznym, któremu poświęcona jest prawa ściana sali wystawowej. Płótna z tego cyklu to przeważnie sceny rodzajowe mniej więcej z XIX wieku. Na tle zabytkowych już dziś budynków, fragmentów miasteczek i wsi, widzimy niegdysiejsze targowiska, dawne mundury, szable, a także – konie. W tym nurcie artysta pozostaje pod wyraźnym wpływem dawnych mistrzów, szczególnie Chełmońskiego. Wskazuje na to m.in. niejaka skłonność do brązowej dominanty i charakterystyczne ujęcie końskiej sylwetki.

Dużo bardziej oryginalny jest Hołda jako pejzażysta, reprezentowany przez lewą stronę galerii. Krajobrazy jego pędzla – zawsze wiejskie lub małomiasteczkowe – zdradzają wpływ impresjonizmu, potraktowany jednak wielce kreatywnie. Charakterystyczne jest tu widzenie światła, przeważnie jasnego, jednak nie ostrego – jak gdyby w środku letniego dnia mała chmurka na moment tylko przykryła słońce – a także obsesja powierzchni wody jako lustra. Przykład? Oto fragment rzeki, czy może podłużnego jeziora, przecięty na dwie części: błękitne odbicie nieba i ciemnozielone – ściany drzew, chyba liściastych… Gdzieś na linii rozdzielającej te dwa odbicia zdaje się majaczyć łódka, ale trudno powiedzieć, czy na pewno tam jest. Z tego nurtu pochodzi mój – chyba! – ulubiony obraz z całej wystawy. Przedstawia kałużę w zaoranym polu, odzwierciadlającą niebo, z której piją wodę jakieś nieduże ptaki (zdaje się, że kawki).

W pewnym sensie wypadkową tych dwóch nurtów jest trzeci – surrealistyczny, wręcz baśniowy, na który przeznaczono tylną ścianę, tak, by jako pierwszy przykuwał uwagę wchodzących do galerii. Na niejednym z tych płócien dawne i obecne czasy wydają się współistnieć (czyżby inspiracja teorią Einsteina?). Pośrodku wsi współczesnej, z traktorem ciągnącym przyczepę, magiczna kula otwiera przejście do tego samego miejsca, tyle że wcześniejszego o dwa lub trzy wieki. Obok inna scena, tym razem jak gdyby wzięta spoza czasu – nocą ku brzegowi morza lub dużego jeziora podążają zagadkowe postacie, jedna z nich prowadzi konia, a wszystko rozmywa się w odrealniającym świetle… W nadrealnych pejzażach pojawiają się niekiedy okładki ulubionych płyt malarza, często w niecodziennych kontekstach. Światło z pryzmatu zdobiącego „The Dark Side of the Moon” Pink Floyd oświetla rynek miejski. Ilustracja z okładki „Fragile” grupy Yes pełni z kolei rolę basenu (swoją drogą odlotowa kąpiel – szczerze polecam!). A gdzieś na dachu medytuje dziewczyna z „Drogi za widnokres” Grechuty… Być może ma to nam przypomnieć, że nawet w najpowszedniejszym dniu muzyka ma moc otwarcia wrót do całkiem innej rzeczywistości, w której wszystko jest możliwe – choćby miały to być nagie gracje tańczące wokół drzewa, ewentualnie rycerz na koniu, w księżycowym blasku przemierzający horyzont… Całą serię ważnych dla siebie albumów muzycznych (pochwalę się: większość rozpoznałem!) artysta „sportretował” na jedynym wystawionym obrazie w stylu pop-art. Czy to tylko epizod, czy zapowiedź osobnego działu w tej różnorodnej twórczości?

Wydaje się, że wszystkie trzy nurty malarstwa Marka Hołdy są w jego twórczości równie istotne. Żaden nie dominuje na tyle, by reszta stała się mniej ważna. I nawet jeśli nie każdy zaowocował równie oryginalną twórczością, wszystkie cechuje perfekcjonizm przypominający o starej sentencji Jana Parandowskiego o rzemiośle stojącym u podstaw każdej sztuki.

Tak czy owak, na pewno w każdym z tych trzech światów warto zatrzymać się chociaż przez chwilę. Czasu na to jest dość. Wystawa potrwać ma jeszcze do 10 marca!

Jarosław Nowosad

Fot. Olgerd Dziechciarz

Tę pracę Marek Hołda podarował Galerii BWA w Olkuszu.